Tallin - perełka nadbałtyckich miast


Nazwę Tallin miasto nosi oficjalnie od 1918r, gdy się uwolniło się od zależności rosyjskiej. Oznacza ona "Miasto Dunczyków" lub z języka fińskiego "rolniczą osadę". Wcześniej nosiło nazwy Kaluria i Rewal. 
Ze względu na położenie Tallin był często najeżdżany i zdobywany. Za czasów zakonu kawalerów mieczowych osada uzyskała prawa miejskie. Duńczycy kilkakrotnie w średniowieczu zdobywali miasto. Otoczyli je grubymi murami, które połączyły wysokie i potężne baszty. Była to najlepsza fortyfikacja w tej części Europy. Miasto zostało członkiem Hanzy. 

Krzyżacy, którzy odkupili od Duńczyków osadę, dołożyli starania w jej umacnianiu. 
Wojny o Inflanty ostatecznie skazały losy  Tallina i Estoni na poddanie carowi Piotrowi I. Estonia uzyskała niepodległość dopiero w 1918r na zaledwie dwie dekady. 
Chodząc po mieście można odnaleźć te ślady przeszłości, które są świetnie wykorzystywane przez mieszkańców dla przyciągnięcia turystów. 
Wchodząc na Stare Miasto mija się imponująco grube mury, prawie nieprzerwanie okalające zabudowania. Mury zespalają baszty - dziś pozostało ich tylko (albo aż) 16 dobrze zachowanych. Każda baszta ma swoją nazwę. Najciekawsza jest  "Gruba Małgorzata" ze względu na grubość ścian - 4 metrów. 


Tallin budowano na wzgórzu i wokół niego, wobec tego uliczki wiją się dolnym i górnym miastem. Godzinami można się zatracać w poznawaniu, podziwianiu i zachwycaniu budynkami, zdobieniem ich fasad a nawet drzwiami.












W trakcie wycieczki po Starym Mieście możemy poczuć klimat średniowiecza w Ill Drakon - karczma, która przenosi w czasie. Pomieszczenie oświetlają tylko światła świec, wnętrze wypełniają drewniane ławy i obowiązkowe jest siorbanie, bo sztućców nie otrzymasz. Kramarki w strojach z epoki nie przebierają w słowach i poganiają niezdecydowanych. Co chwilę wznoszone są toasty za zdrowie pięknych pań (a w panującym mroku każda wygląda pięknie), co może utrudnić opuszczenie lokalu na własnych nogach. A za rogiem czeka poborca podatkowy i kat - na szczęście tylko przebierańcy. Z kolei w Trojce - rosyjskiej restauracji, czas oczekiwania na zamówienie umilą tancerki w ludowych strojach z ozdobnymi czepcami - kokosznikami, na głowie. Tutaj wiedzą jak rozbudzić ciekawość i zatrzymać turystę na dłużej, lub zaszczepić niedosyt na ponowną wizytę.

 

Poza starówką zwiedziliśmy posiadłość carską Kardiorg otoczoną ogrodami i parkiem z placami zabaw.







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zostajemy „Masterchef” w Tajlandii