Nha Trang - wietnamskie Miami

Nha Trang od Hoian dzieli odległość jednej nocnej podróży autobusem. Błogosławieństwem dla podróżnych są sypialne autobusy, oczywiście jeśli na czas uda się zakupić bilet na dobre miejsca. Wiadomo, że to co dobre dla jednych, wcale nie jest takie dla innych. Wobec tego bardzo subiektywnie stwierdzam, że wygodniejsze miejsca są na dolnych łóżko-siedzeniach i raczej w środkowej części busa, ponieważ mniej kołysze w czasie jazdy i jest mniejsze ryzyko ześlizgnięcia się.
Troche za późno zabraliśmy się za zakup biletów i tę nocną podróż odbyliśmy na górnych i ostatnich siedzeniach. Pięć leżanek obok siebie - legowisko jak lotnisko.
Pomimo obaw, miejsca okazały się wygodne i większą część nocy przespaliśmy. 


Do Nha Trang dotarliśmy na wschód słońca, ok godziny 5.15. A, że bus zatrzymał się bliżej plaży niż hotelu, to nie zastanawialiśmy się długo dokąd pójdziemy. Widok tłumów ludzi o tej porze nad morzem bardzo nas zaskoczył. Morze o tej porze dnia jest bardzo spokojne więc to najlepsza pora na kąpięl. Komfortowa temperatura wczesnego ranka sprzyja większości aktywności fizycznej Wietnamczyków.




Nha Trang jest wielkomiejskim kurortem nad Morzem Południowochińskim. Główne atrakcje związane są z plażami ciągnącymi się przez kilka kilometrów, wyspami wokół, których "dogorywa" rafa koralowa.
Jeśli ktoś sobie wyobraża, że znajdzie tu rzędy bungalowów przy plaży i luksusowe resorty to dozna rozczarowania. Wzdłuż plaży, między palmami, ciągnie się betonowy deptak wraz z kompleksem zewnętrznych siłowni. Za pasem zieleni trzeba pokonać szesciopasmową jezdnię by dotrzec do pasa hoteli. Te w pierwszych rzędach rywalizują z sobą o prym wysokości. Sheraton, Hilton, Ibis i całe mnóstwo "niesieciowych" hoteli wzbijających się ku błękitnemu niebu, nadaje to wygląd nadmorskich miast na Florydzie, znanych z amerykańskiego serialu o gliniarzach. Za tymi wysokimi zlokalizowane są nieco niższe hotele, nadal wielogwiazdkowe. Dopiero w trzecim rzędzie, czyli ok. 300 m od morza znajdujemy backpackerski hostel o wdzięcznej nazwie "Vitamin sea".




Nha Trang upodobali sobie turyści z Rosji. Wydają tu mnóstwo pieniędzy, więc pod ich gusta i upodobania dostosowane infrastrukturę. Nazwy wielu hoteli, sklepów i karty dań w restauracjach są po rosyjsku. Biura podróży zachęcają ofertami przewodników rosyjsko mówiących. Na ulicy jesteśmy zaczepiani w języku rosyjskim.
Ze wzgórza na miasto spogląda ze stoickim spokojem biały, wielki Budda, prawie jak Chrystus w Rio. 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Zostajemy „Masterchef” w Tajlandii